Spacer po Sarandzie. 

Kolejnego dnia zaraz po śniadaniu, niemal wszyscy udaliśmy się na spacer po Sarandzie. Po wykonaniu pamiątkowego zdjęcia przed hotelem, ruszyliśmy poznawać miasto - w którym przyszło nam spędzić kolejnych kilkanaście dni.



O tym, że Saranda leży na południu Albanii - to wiedzieliśmy. Lecz nasza pani rezydentka uściśliła, że miasto położone jest w zatoce Morza Jońskiego, na wprost greckiej wyspy Korfu. Wystarczyło się obejrzeć jeszcze przy hotelu, aby ją dostrzec. To zaledwie kilka kilometrów w linii prostej.



Mijając kolejne hotele, dotarliśmy do pierwszego punktu naszego spaceru. Jak się okazało, były to dwa Kantory w sąsiedztwie lokalnego biura podróży Sipa Tours. Większość z nas bardzo chętnie wymieniła Euro na albańskie leki.



Ponieważ kantory mieszczą się bardzo blisko portu, stąd kolejny nasz przystanek - to właśnie to miejsce. Znów kilka ciekawostek na temat portu z ust naszej przewodniczki. Pokazała nam miejsce, z którego odpływają promy na wyspę Korfu. Ta wycieczka jeszcze przed nami. Dowiedzieliśmy się również, co znajduje się na wzgórzu, które znakomicie widać z każdego niemal miejsca w mieście, w tym także z portu. To zamek sułtana tureckiego Sulejmana Wspaniałego. Będziemy tam za kilka dni na wieczorze albańskim.

Idąc w dalszą drogę, wchodzimy na promenadę. Po naszej prawej stronie rozciąga się zatoka, a przy niej publiczna plaża. Po kilkuset metrach, odbijamy w lewo po dość stromych schodach.

Docieramy do ruin synagogi z V wieku. Oprócz szczątków murów, oglądamy fragmenty mozaiki. Tu zbyt wiele nie ma do zwiedzania.

Ponieważ jest to ścisłe centrum Sarandy - zatem wszędzie mamy blisko. Wybieramy kierunek do pobliskiego parku. Przechodzimy obok Meczetu, na moment zatrzymując się przy sklepikach z pamiątkami.

W parku chwila odpoczynku, a po niej czas na kolejne grupowe zdjęcie. Ruszamy odkrywać kolejne atrakcje Sarandy.

Obok poczty mijamy bunkier, jakich tutaj tysiące. Schodzimy znów na deptak i kierujemy się w lewo. Przy promenadzie znajdują się restauracje, targ rybny, przystań żeglarska i co chwilę plaże.

Na przeciw plaży hotel, za hotelem. My kierujemy się do restauracji "U Józka" .

Jest strasznie gorąco, więc chłodząc się piwem zabawiamy tu prawie godzinę.

Kolejny przystanek w restauracji i pizzerii CIMI, gdzie zarówno szef jak i kelner, mówią po polsku. Jedzenie raczej średnie, ale przyjęcie nas serdeczne. Mili ludzie.

Tu obiadem zakończyliśmy nasz spacer. W drogę powrotną do hotelu, udaliśmy się w małych grupkach. Oglądając raz jeszcze wybrzeże, tym razem z innej perspektywy, już nie mogliśmy się doczekać jutrzejszego Jeep Safari.

To co nas spotkało kolejnego dnia, śmiało można nazwać przygodą życia. 


Tekst J. Młynarczyk 
Zdjęcia B. Zuska, J. Młynarczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz